5. Miejscowość Cat Ba i Park Narodowy – Odkrywamy serce i naturę wyspy
„Stolicą” wyspy jest miejscowość o tej samej nazwie (Cat Ba), która miała być naszym domem na kolejne parę dni. Nasz hotel, położony blisko przystani i głównej ulicy miasta, był idealnym punktem wypadowym. Z samego rana, po śniadaniu, postanowiliśmy zrobić mały rekonesans po mieście. Cat Ba to niewielka, ale żywiołowa miejscowość, w której każdy zakątek tętni turystycznym życiem, jest w pełni przystosowana do potrzeb odwiedzających. Niemal każdy hotel oferuje również usługi restauracyjne, specjalizując się w świeżych owocach morza, które są tu znacznie tańsze niż w mieście Ha Long. Dodatkowo, można delektować się lokalnymi przysmakami prosto z ulicznych straganów lub zrobić zakupy na miejscowym rynku. Na rynek zaglądaliśmy codziennie, w przeciwieństwie do sklepów, które były słabo zaopatrzone i chaotyczne – tak jak w Hanoi - wiele towarów leżało w kartonach. Sklepy często oferowały zagraniczne słodycze i inne produkty, oczywiście po cenach wyższych niż w Europie. Właściciele naszego hotelu prowadzili również studio masażu, do którego zapraszali nas zarówno już wieczorem po przyjeździe, jak i następnego ranka, zaraz po śniadaniu. My jednak zdecydowaliśmy się zwiedzić wyspę. Wynajęliśmy od nich skuter i wyruszyliśmy do Parku Narodowego Cat Ba – jednego z najważniejszych obszarów ochrony przyrody w Wietnamie.
Park Narodowy Cat Ba – Zaginiony szlak i najwyższy szczyt wyspy
Park, założony w 1986 roku, ma na celu ochronę różnorodności ekosystemów wyspy, w tym lasów tropikalnych, mokradeł oraz wód przybrzeżnych i morskich. Ponad 1500 gatunków roślin zostało zarejestrowanych, w tym 118 drzew i 160 roślin o właściwościach leczniczych. Park jest także domem dla 282 gatunków zwierząt, w tym dla zagrożonego langura złotogłowego Cat Ba, który jest jednym z najrzadszych małp na świecie. Oprócz tego mieszkaja tu makaki i gibony a z gadów gekony i pytony.
Pozostawiliśmy nasz skuter przy wejściu do budynków, nad którymi dumnie wisiała tabliczka z napisem „Centrum usług turystycznych, ekoturystyki i edukacji środowiskowej”. Miejsce to wydawało się opustoszałe, niczym sceneria z filmu. Krótko pokręciliśmy się po obejściu, zaglądając nawet do środka, ponieważ drzwi nie były zamknięte na klucz. Wnętrza były zadbane, ale i tutaj nie znaleźliśmy nikogo.
Zdecydowaliśmy więc podążyć betonową ścieżką w kierunku najwyższego szczytu parku Cat Ba, który wznosi się na wysokość 330 metrów. Wzdłuż drogi mijaliśmy ruiny budynków oraz inne zabudowania, które sprawiały wrażenie zamieszkałych – na skrawkach ziemi rosły warzywa. Jednak i tutaj nie spotkaliśmy żywej duszy.
W pewnym momencie ścieżka, którą szliśmy, nagle zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu, więc kontynuowaliśmy marsz na tzw. “szagę.” Niby to tylko 330 metrów, ale ta liczba traci znaczenie, gdy las prowadzi cię przez nieoznakowany teren, gdzie każdy krok staje się rozmową z naturą. Właśnie wtedy, wędrując przez gęstą dżunglę Wietnamu, na własnej skórze przekonałam się, co naprawdę oznacza subtropikalny klimat. Decyzja, by pójść “na skróty”, sprawiła, że te trzydzieści minut wspinaczki stały się wyjątkowo intensywnym doświadczeniem. Było to niczym trening siłowy w gorącej, parującej szklarni.
Na szczycie ponownie poczuliśmy świeżą bryzę, która przyniosła przyjemne uczucie chłodu. Z tego punktu roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na park i otaczające go wioski, malowniczo wpisujące się w krajobraz. Po chwili odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem wyznaczonym szlakiem, doceniając jego łatwiejszy i bezpieczniejszy charakter. Wracając do centrum turystycznego, ponownie zajrzeliśmy do środka, ale nic się nie zmieniło – nadal nie było tam nikogo.
W drodze powrotnej do miasta wybraliśmy inną trasę, prowadzącą częściowo wzdłuż brzegu morza, co pozwoliło nam podziwiać zachód słońca. Droga wiodła przez malownicze pola ryżowe, rozciągające się w dolinach otoczonych zalesionymi wzgórzami. Przemierzaliśmy wioski zatopione w tych górskich krajobrazach, gdzie dzieci machały do nas, wesoło krzycząc.
Ostatni etap podróży do miasta pokonaliśmy już po zmroku. Siedząc na skuterze, miałam okazję podglądać życie Wietnamczyków w oświetlonych domach, gdzie centralne miejsce zdawał się zajmować telewizor i kącik wypoczynkowy. Zauważyłam również, że w wielu wioskach, przez które przejeżdżaliśmy, codzienne czynności, takie jak jedzenie czy relaks, odbywają się na podłodze.