12. Kulinarna wyprawa do Duy Nghĩa – wietnamskie smaki i życie poza Hoi An
Któregoś dnia stwierdziliśmy, że chcemy spróbować czegoś więcej, i wyruszyliśmy zwiedzać okolice Hoi An. Nasz gospodarz polecił nam wyprawę do Duy Nghĩa, małej miejscowości oddalonej o 14 km, gdzie lokalne kobiety specjalizują się w przyrządzaniu Bánh Xèo – wietnamskich naleśników. Chociaż Hoi An słynie z wyśmienitej kuchni, postanowiliśmy skorzystać z tej propozycji, wypożyczyliśmy skuter i ruszyliśmy na poszukiwanie nowych smaków, przy okazji odkrywając wiejską stronę regionu.
Przejechaliśmy przez most Cửa Đại, skąd roztaczał się sielankowy widok na rzekę Thu Bồn i położone na niej wyspy. Bez trudu dotarliśmy do wskazanej miejscowości, gdzie pod prostą wiatą, kobiety, na niskich piecach i dużych patelniach, przygotowywały chrupiące placki. „Bánh Xèo” dosłownie oznacza „syczący placek”, co odnosi się do dźwięku wydawanego przez ciasto podczas smażenia na gorącej patelni. Te naleśniki, wykonane z mąki ryżowej, wody i kurkumy, były przygotowywane z prostych składników, ale oferowały niezwykłe bogactwo smaku. Kiedy zaparkowaliśmy pod ich “chatką”, kobiety wydawały się zaskoczone naszą obecnością. Być może nie był to typowo turystyczny czas albo miejsce, ale szybko się ożywiły, wesoło rozmawiając i poganiając się nawzajem.
Zamówiliśmy po porcji i usiedliśmy na niskich, czerwonych plastikowych krzesłach, czekając na nasze danie. Po chwili przed nami pojawiły się talerze z chrupiącymi naleśnikami, fasolą, kiełkami i aromatycznymi ziołami – miętą, bazylią oraz żółtlicą, co mnie zaskoczyło, bo w Polsce już rzadko się jej używa. Zawijaliśmy naleśniki w zioła, zanurzając je w ostrym sosie nước chấm. Smak był zniewalający, więc nie mogliśmy się oprzeć i zamówiliśmy dodatkowe porcje. Kobiety ożywiły się jeszcze bardziej, a gdy Stefan podszedł, by zamówić kolejną porcję, śmiech rozbrzmiewał wokół nas.
Z pełnymi brzuchami i w doskonałych humorach ruszyliśmy dalej, mijając wioski, a w nich domy, szkoły i świątynie. Przemierzaliśmy bezludne plaże, gdzie krowy spokojnie pasły się na złotym piasku. Późnym popołudniem, pełni wrażeń i nowych smaków, wróciliśmy do Hoi An.
Wieczorem udaliśmy się do jednej z lokalnych restauracji, gdzie niestety naszą uwagę przykuł anglojęzyczny turysta, który, będąc nietrzeźwy, krzyczał na kelnera, żądając krewetek – mimo że nie było ich w menu. Może to i dobrze, że to był mało turystyczny sezon.