42. Wyprawa na szczyt Fuji-san: Niezapomniana odyseja pełna determinacji i magicznych chwil - cz. 1
Ah, Fuji-san, niekwestionowana perła wśród gór Japonii, wznosiła się przed nami nieprzystępna, a jednak tak kusząca. Serca nam biły w ekscytacyjnym rytmie, przecież to było to, do czego dążylimy – zdobyć swoistą mekkę wspinaczy i entuzjastów Japonii. Moja fascynacja miała swoje korzenie w opowieściach Japonki, którą poznałam na studiach. To właśnie ona opowiedziala mi o możliwości podziwiania wschodu słońca ze szczytu góry. Już wtedy wiedziałam, że moja pierwsza wyprawa do Japonii nieodłącznie zwiąże się z wejściem na tę świętą górę, właśnie w ten wyjątkowy sposób.
Ścigając słońce: Piesza odyseja na szczyt Fuji
Rano, z nieukrywaną ekscytacją, zaopatrzyliśmy się w bilety do miejscowosci Kawaguchiko i nasza podróż z Tokio rozpoczęła się. Kawaguchiko, położone w regionie Pięciu Jezior Fuji, jest kluczowym punktem dla podróżników mających zamiar zdobyć szczyt góry Fuji. Tam przesiedliśmy się na autobus, który zawiózł nas do 5. stacji – punktu wyjściowego dla większości wędrówek na szczyt Fuji. W szafkach zamykanych na klucz zostawiliśmy zbędny bagaż, zabierając jedynie niezbędne rzeczy. Nie było już odwrotu. Teraz przed nami tylko piesza wędrówka w górę.
Pierwsze starcie z pogodą na Yoshida Road
O 13:00, stanęliśmy na szlaku piątej stacji, gdzie miała się rozpocząć prawdziwa przygoda. Niebo zasłaniały gęste, ciężkie chmury, które zapowiadały nadciągającą niepogodę - z tego powodu odradzano wyjście w góry. Ale jak mogliśmy zwracać uwagę na prognozy, gdy słońce przebijało się przez nie, dodając nadziei, a przed nami rozpościerała się legendarna Yoshida Road? Trakt, który dzielił nas od szczytu tylko sześcioma kilometrami. Na początku trasa była przyjemna; przechadzaliśmy się wśród lasów i zieleni, pełni determinacji, wznosząc się coraz wyżej z każdym krokiem. Puchate białe chmury otulały stoki, wydawało się, że nas witają, będąc na wyciągnięcie ręki. Wkrótce wyszliśmy z lasu na otwartą przestrzeń, która nie dawała schronienia przed zimnem. Krajobraz stopniowo przeobrażał się, z bujnej zieleni do niskiej trawy i surowych, skalistych formacji. Wtedy zdałam sobie sprawę, że chmury, które jeszcze chwilę temu unosiły się nad nami, teraz delikatnie łaskotały nasze twarze. Mijaliśmy bazy noclegowe położone na różnych wysokościach. Naszym celem był hotel umiejscowiony najbliżej szczytu. Na 7. stacji, słońce ukazało się zza chmur, umożliwiając zrobienie kilku zdjęć i krótki odpoczynek.
Na wysokości 8. stacji, znajdując się na 3,020 metrach, pozostało nam 2,7 km do szczytu! I nagle, gdzieś między 8 a 8,5 stacją, pogoda się zepsuła. Słońce zniknęło, a wiatr przyniósł szare chmury, całkowicie zasłaniając widoczność. Były mokre i oblepiały nas niczym mokry, zimny uścisk. O godzinie 17:00, na wysokości 8,5 stacji, napotkaliśmy monumentalne schody, które ktoś zuchwały umieścił na tej górskiej trasie. Pierwszy stopień był wysoki jak siedzisko krzesła i w pierwszej chwili wydawał mi się barierą nie do przebycia. W myślach malowałam sobie obraz, jak wspinam się na niego na kolanach, niczym dziecko próbujące zdobyć nieosiągalny szczyt. Nie mając jednak wielkiego wyboru, rozpoczęłam wspinaczkę po schodach, bo z każdą chwilą, gdy ciemności zapadały coraz głębiej, nasze siły sukcesywnie zaczęły zanikać.
Nocleg w górach: Odpoczynek i walka z chorobą wysokościową na stokach Fuji
W ostatnim schronisku, położonym na 8,5 stacji, nasze wyczerpane ciała znalazły upragniony odpoczynek. Wśród innych zmęczonych podróżników znaleźliśmy krótkotrwały azyl, a gorąca zupa miso przywróciła nam siły. Za kilka godzin mieliśmy znowu ruszyć na szlak, aby przejść finałowy, najtrudniejszy odcinek naszej podróży. Byliśmy wdzięczni za dotarcie tak wysoko, zważywszy że wiatr nieustannie zyskiwał na sile, zwiastując nadciągający sztorm.
W schronisku brakowało toalety. Za potrzebą trzeba było wyjść na zewnątrz. Otaczała mnie ciemność, a wiatr hulał z nieokiełznaną siłą. Toaleta, będąca barakiem zawieszonym na stoku, drżała pod naporem wichury, i mialam nieodparte wrażenie, że za chwilę zostanie ona porwana razem z całą swoją zawartością, zabierając mnie w siną dal.
Leżeliśmy wśród innych zmęczonych podróżników, dzieląc niewielką przestrzeń do spania. Nasze miejsce na ziemi, otulone ciepłym śpiworem, w tamtej chwili wydawało się luksusowym ryokanem. Tam, gdzie czas zdawał się zwolnić, zostawiliśmy wszelkie zmartwienia świata poniżej nas. Zanurzeni w chmurach, istnieliśmy tylko my i otaczająca nas natura.
Z zewnątrz dochodził dźwięk wiatru – potężnego i nieustępliwego, zdolnego zmiatać wszystko na swojej drodze. Nasze tymczasowe schronienie, zawieszone na stoku, drżało i skrzypiało, będąc nieustannym świadkiem jego gwałtownego natarcia. W tym chaosie zaczęliśmy odczuwać skutki szybkiej zmiany wysokości. Ból głowy i wyczerpanie, potęgowane brakiem tlenu, nie dawały nam zasnąć, a brak aklimatyzacji stawał się coraz bardziej odczuwalny.
O dwudziestej trzeciej przybyła ostatnia – przemoczona do suchej nitki – osoba. Zmęczenie i ciężar przebytych kilometrów były widoczne na jej twarzy. Bez słowa upadła na ziemię, pozostając tak bez ruchu aż do rana.
c.d.n.