Wyspa Hongkong – Część II: Odkrywanie kulturowych kontrastów
Wędrówka przez centrum rozrywki: Od SOHO do Lan Kwai Fong
Central to nie tylko finansowe serce Hongkongu, ale także jedno z najpopularniejszych miejsc spotkań w mieście. Gdy więc opuściliśmy szklaną dżunglę biurowców, ruszyliśmy w dół Hollywood Road, kierując się ku SOHO – nazwie, która dosłownie oznacza „South of Hollywood”. To jedna z najbardziej dynamicznych części miasta, będąca głównym ośrodkiem nocnego życia. Wśród galerii sztuki, butików i restauracji, przemierzaliśmy górzyste uliczki SOHO - raz w górę, raz w dół, jak na prawdziwej hongkońskiej karuzeli.
Ale Hongkong, jakby czytał w naszych myślach, zaskoczył nas swoim nietypowym rozwiązaniem – Mid-Levels Escalator, największym na świecie systemem ruchomych schodów na świeżym powietrzu. Powstał po to, by rozwiązać bardzo konkretny problem miasta – połączenie górzystego terenu z niezwykle gęstą zabudową, czego zresztą zdążyliśmy już sami doświadczyć. To nie są zwykłe ruchome schody, lecz prawdziwa piesza arteria, która każdego dnia pomaga tysiącom mieszkańców pokonać strome zbocza dzielnicy Central. Ten zadaszony system ma 800 metrów długości i pokonuje 135 metrów różnicy wysokości. Pełna trasa zajmuje około 20 minut. Rano, do godziny 10:00, schody jadą w dół (aby mieszkańcy mogli dotrzeć do pracy), a przez resztę dnia w górę. Obok znajduje się zwykła ścieżka ze schodami dla tych, którzy chcą iść w przeciwnym kierunku.
Zupełnie przypadkowo zeszliśmy też na Lan Kwai Fong – niewielką plątaninę ulic w sąsiedztwie SoHo, znaną z nocnego życia. Rzuciliśmy okiem na bary i kluby, ale na koniec i tak wróciliśmy do SoHo, gdzie zatrzymaliśmy się w jednym z barów, by wypić piwo i wchłonąć atmosferę tego miejsca. Kiedy wsiadaliśmy na prom, noc zdążyła już spowić miasto. Z wolno płynącego statku patrzyliśmy, jak po wieżowcach tańczą kolorowe światła. Po dniu pełnym wrażeń było to spokojne, niemal magiczne zakończenie dnia.






Tradycyjność Sheung Wan i świątynia Man Mo
Obszar Central wraz z sąsiednim Sheung Wan, tworzące historyczną część dystryktu Central and Western, stanowi najstarszy obszar wyspy Hongkong – to właśnie tutaj, po przybyciu Brytyjczyków w 1841 roku, rozpoczęło się pierwsze planowane osadnictwo i kształtowanie zabudowy miejskiej. Spacerowaliśmy już po tym rejonie, jednak czuliśmy niedosyt – mieliśmy wrażenie, że zobaczyliśmy niewiele z prawdziwego Old Town, a jeszcze mniej z jego tradycji i kultury. Dlatego następnego dnia postanowiliśmy wrócić na wyspę i jeszcze raz uważnie przyjrzeć się temu miejscu.
Na pierwszy plan wysunęła się Man Mo – jedna z najstarszych i najważniejszych świątyń w Hongkongu. Zbudowana w 1847 roku, w dzielnicy Sheung Wan, jest świadkiem długiej historii religijnej miasta i była ważnym miejscem kultu w czasach kolonii brytyjskiej. Bo choć Hongkong znajdował się już pod panowaniem brytyjskim, młodzi Chińczycy nadal modlili się tu o powodzenie na tradycyjnych cesarskich egzaminach, będących filarem dawnego systemu edukacji. Świątynia poświęcona jest Man Cheongowi, bogu literatury, oraz Kwan Taiowi (Guan Yu), bogu wojny. Nazwa „Man Mo” nawiązuje do dwóch sfer — „Man” (nauka) i „Mo” (waleczność) — symbolizujących harmonię między wiedzą a siłą.
Właśnie gdy przekraczaliśmy próg świątyni, rozległ się alarm przeciwpożarowy. Przez moment zastanawialiśmy się, czy powinniśmy wyjść, czy zostać, ale szybko zorientowaliśmy się, skąd pochodził cały zamęt. Spojrzeliśmy w górę i ujrzeliśmy dziesiątki czerwonych, spiralnych kadzideł zwisających z sufitu, obficie produkujących dym. Dym ten, uważany za środek komunikacji z bóstwami, stworzył zarówno mistyczną, jak i nieco humorystyczną atmosferę. Pojawiła się straż pożarna, aby upewnić się, że to kulturowe dziedzictwo nie znika w dymie, lecz na szczęście okazało się to fałszywym alarmem.
Sama świątynia utrzymana jest w tradycyjnym chińskim stylu, z bogatymi zdobieniami i charakterystycznymi czerwonymi i złotymi kolorami. Czerwony kolor kadzideł jest również znaczący, gdyż w kulturze chińskiej czerwień symbolizuje szczęście, dobrobyt i powodzenie.
Po wyjściu ze świątyni udaliśmy się do pobliskiego baru. Na szczęście tym razem nie musieliśmy czekać w długiej kolejce, którą minęliśmy wcześniej na ulicy — a już po pierwszym kęsie było jasne, dlaczego ustawia się tu tyle osób. Miejsce słynęło z prostych, ale genialnych smaków. Moje wontony okazały się jednymi z najlepszych, jakie kiedykolwiek jadłam — proste, a jednocześnie pełne smaku i niezwykle autentyczne. Siedzieliśmy przy długich stołach, w otoczeniu innych gości, którzy, podobnie jak my, chłonęli atmosferę i cieszyli się gorącym posiłkiem. Ta skromna miska zupy nie tylko nas nasyciła, lecz także dała chwilę wytchnienia. Z nową energią ruszyliśmy dalej odkrywać miasto – gotowi na kolejne kulinarne i kulturowe zaskoczenia, które Hongkong miał nam dopiero odsłonić.





Muzeum dr. Sun Jat-sena – Ojca nowoczesnych Chin
Po tej przygodzie z kulturą religijną, zdecydowaliśmy się na coś bardziej historycznego – wizytę w Muzeum Dr. Sun Yat-sena. Był on chińskim rewolucjonistą, lekarzem i politycznym liderem, który odegrał kluczową rolę w obaleniu monarchii Qing i ustanowieniu Republiki Chińskiej. Sun Yat-sen jest uznawany za ojca nowoczesnych Chin i był założycielem oraz pierwszym prezydentem Republiki Chińskiej, proklamowanej w 1912 roku.
Dotarcie do Muzeum Dr. Sun Yat-sena w dzielnicy Central okazało się kolejną górską wyprawą w naszej miejskiej dżungli. “Gdzie te ruchome schody?” – myśleliśmy, wspinając się coraz wyżej i wypatrując Mid-Levels Escalators. W końcu, po krótkiej wspinaczce, dotarliśmy na miejsce. Muzeum znajduje się w historycznym budynku Kom Tong Hall z 1914 roku, który sam w sobie jest zabytkiem, będąc jednym z pierwszych budynków w Hongkongu wzniesionych w zachodnim stylu.
W środku, muzeum ożywia różne aspekty życia i wpływu Dr. Sun Yat-sena, od jego związków z Hongkongiem, gdzie spędził znaczące lata, po interaktywne wystawy pełne osobistych przedmiotów, dokumentów i fotografii.
Prawdziwą niespodzianką okazało się jednak zupełnie nieoczekiwane odkrycie – prospekt z polskimi filmami kina moralnego niepokoju. Uśmiechnęliśmy się na myśl, że także tutaj, tak daleko od Polski, ktoś sięga po ten intrygujący fragment naszej filmowej historii. To był drobny, ale bardzo znaczący akcent, przypominający, że kultura i sztuka nie znają granic.






