Niezaplanowane przedłużenie pobytu w Hongkongu – Niespodzianki biurokracji i lekcja na przyszłość

Nasz pobyt w Hongkongu miał trwać pięć dni, ale gdy podawałam bilet pracownikowi linii lotniczej – radosna i pełna oczekiwań na nową przygodę w Wietnamie – usłyszałam słowa: „Pan tak, Pani nie.”
Co proszę??!!
Okazało się, że zapomniałam załatwić wizę do Wietnamu. Wśród chaosu planowania i sprawdzania wymogów wizowych do innych krajów, ten jeden wymóg musiał umknąć mojej uwadze.
Teraz pozostało mi tylko jedno: zdobyć wizę ekspresową. Zegar tykał, a my, naiwni optymiści, wierzyliśmy, że zdążymy przed odlotem. Ach, biurokracja, przypomniałaś mi o swoim istnieniu!
Nadzieje okazały się złudne. Zdobycie wizy w ostatniej chwili okazało się absolutnie niemożliwe. Zmuszeni byliśmy powrócić do Hongkongu, poszukać noclegu i czekać…Wiza ekspresowa miała być załatwiona w 24 godziny, za które, ma się rozumieć, słono zapłaciłam.
Bilety lotnicze przepadły, a nowych nie rezerwowaliśmy, bo coś mi mówiło, że ten „express” może jednak nie zmieścić się w tych 24 godzinach.
Następnego dnia w południe zaczęliśmy wydzwaniać z budki telefonicznej do urzędu. Budka dosłownie pożerała nasze monety, ale w końcu udało nam się z kimś połączyć. ’Wiza jest w trakcie realizacji, na pewno będzie gotowa w ciągu następnych 24 godzin.’
Zarezerwowaliśmy więc najpóźniejszy lot do Hanoi na kolejny dzień. Co było robić? W myśl zasady ‘nie ma tego złego,’ znaleźliśmy więcej czasu na odkrywanie nowych miejsc w Hongkongu i cieszenie się urokami tego miasta, w którym tyle zostało jeszcze do odkrycia.
Ostatnia próba – Powrót na lotnisko
Po dwóch dniach przyspieszania urzędniczych procedur wiza wciąż nie nadchodziła, a do odlotu mieliśmy zaledwie kilka godzin. Cały dzień wydzwanialiśmy do konsulatu, aż w końcu powiedziano nam, że dokument na pewno zostanie wysłany przed naszym wylotem.
Spakowani ruszyliśmy na lotnisko, mijając te same drogi, budynki i drzewa co dwa dni wcześniej — ale tym razem z dużo bardziej posępnymi myślami. Czy czeka nas powtórka z historii i kolejny przymusowy powrót do Hongkongu?
Na lotnisku minęły dwie długie godziny. Wiza wciąż nie nadchodziła, a pasażerowie zaczęli wchodzić na pokład. Czas uciekał, a sytuacja ani drgnęła. Kiedy bramki miały się już zamykać, obsługa zapytała Stefana, czy przynajmniej on nie chce lecieć — on nie potrzebował przecież żadnej wizy. Chwilę później usłyszeliśmy, że nie mogą już dłużej czekać i bramki zaraz zostaną zamknięte.
Staliśmy zrezygnowani przy stanowisku odpraw, odświeżając e-maila po raz tysięczny i zastanawiając się, co teraz zrobić. W końcu podjęliśmy decyzję, że wracamy do Hongkongu.
I właśnie wtedy - w momencie, gdy mieliśmy się już odwrócić i wyjść z lotniska — przyszła wiza!
Nie po 24 godzinach, ani po 48.
Przyszła dokładnie wtedy, gdy straciliśmy wszelką nadzieję.
Z e-mailem w ręku pobiegliśmy raz jeszcze do stanowiska odprawy, gdzie dawno już spisano nas na straty. Pasażerowie byli już na pokładzie, a bramki właśnie się zamykały. Z nadzieją pokazaliśmy wiadomość i próbowaliśmy otworzyć dokument. Nic z tego — internet był zbyt słaby.
Pracownica lotniska, która właśnie zaczynała pakować swoje rzeczy, by wejść na pokład, spojrzała na nas z niemal bezradnym uśmiechem i powiedziała, że musi zobaczyć dokument. Byliśmy tak blisko — i jednocześnie tak daleko.
I wtedy nagle tekst pojawił się na ekranie.
Dokument otworzył się.
Można to już chyba nazwać cudem.
Późnym wieczorem, siedząc już w samolocie, patrzyliśmy, jak Hongkong, uśpiony w mroku, żegna nas tysiącem świateł. Wreszcie poczuliśmy ulgę, mogliśmy usiąść, odetchnąć i ruszyć w nieznane, ku nowej przygodzie w Wietnamie.
